Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi KeenJow z miasta Poznań. Mam przejechane 16834.74 kilometrów w tym 8902.17 w terenie (jak zwał tak zwał). Wyciągam średnio 21.06 km/h co nie jest oszałamiającym wynikiem, ale pozwalającym rozkoszować się jazdą.
Nic więcej o mnie tu nie znajdziecie ;) Moja jazda z GPS Live : Endomondo-Live

2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy KeenJow.bikestats.pl

Pogodynka

Pogoda w Poznaniu
Wpisy archiwalne w kategorii

Maraton

Dystans całkowity:436.44 km (w terenie 382.00 km; 87.53%)
Czas w ruchu:20:31
Średnia prędkość:21.27 km/h
Maksymalna prędkość:49.20 km/h
Maks. tętno maksymalne:211 (110 %)
Maks. tętno średnie:153 (80 %)
Suma kalorii:5601 kcal
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:54.56 km i 2h 33m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
57.59 km 55.00 km teren
02:45 h 20.94 km/h:
Maks. pr.:49.10 km/h
Temperatura:19.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:153 ( 80%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2043 kcal

Maraton Michałki 2011

Sobota, 17 września 2011 · dodano: 17.09.2011 | Komentarze 2

Było ciężko...
Wcześnie wyruszyliśmy z Jackiem z Pozka, udało się dojechać do Wielenia na czas i co więcej, mieliśmy już wszystko opłacone i pozałatwiane (dzięki koleżance - Magdzie).
Akcja WC, przebiórka, rozgrzewka i nie zdążyliśmy na porządne ustawienie w boksie. Stanęliśmy z tyłu i z boku. Start jednak ostro i 40km/h na asfalcie nie spadało z budzika. Osiągnąłem puls max i ogólnie już byłem zdyszany ;) Wyprzedziłem jednak dzięki temu dość sporą zgraję rowerzystów, w tym Magdę na zakręcie w teren. Teren jak rok temu okazał się już dalej niekończącą się opowieścią. Reszta maratonu wręcz mnie nudziła, bo na szybkie szutry lub asfalty nie było można liczyć. Ciężko się wyprzedzało jeżeli w ogóle można było kogoś dogonić. Jeszcze przed rozjazdem Mega-Giga, ledwo wyminąłem dwie wywrotki spowodowane grząskim piachem i najechaniem jednego bajkera na drugiego. Dwa podjazdy w głębokim piachu z buta, jak rok temu. Ogólnie piachu znacznie więcej niż po zeszłorocznych ulewach. Ze strachem schyliłem się pod leżącym konarem, nie chciałbym być w skórze tego, który nie zauważył tej przeszkody. Wielki dół-wyrwę, wilczy dół na środku drogi leśnej wyminąłem w ostatniej chwili. Wąski przejazd wśród szuwar minąłem na spokojnie jadąc na kole poprzednika. Pierwsza połowa trasy przebiegła mi pod znakiem tasowania się i doganiania małych 2-3 osobowych grupek, których było nie wiele. Całość przejechałem bez zatrzymywań i pit-stopów. Druga połowa trasy to już ciekawy peleton, w którym główne skrzypce grały dziewczyny... Dogoniła mnie pani Ewa (272) oraz bez-teamowa p.Kuleczka (203). Dziewczyny ostro wrzucały do kotła, tym bardziej, że ja już czułem mocne zmęczenie i bóle nóg po kilku bitwach w piaskowych kałużach. Nie dałem się jednak i stwierdziłem, że będę utrzymywał tempa. Tym sposobem jeszcze przed wyjazdem z leśnych ostępów dogoniliśmy p. Swat, której p.Ewa nie była obojętna (obie w tym samym K). To spowodowało podkręcenie tempa, ale na polu przed Wieleniem jeszcze trzymałem się mocno. Na szutrze w Wieleniu wyszedłem na czołową pozycję i dziewczyny podczepiły się na wagoniki. Cwaniary - wiało wtedy niemiłosiernie, stwierdziłem jednak, że dam im odpocząć, to może zobaczę jakąś ciekawą bitwę. Moim mocnym i bolesnym tempem dogoniliśmy jeszcze p.Joannę (332), w tyle musiała wtedy zostać p.Kuleczka. I tak miałem znowu 3 dziewczyny w moim prywatnym peletonie ;) Dziewczyny próbowały mnie podgonić przed polem z pyrkami, ale nie dałem się i na dziurawe pole wjechałem pierwszy. Tu zacząłem odpoczywać licząc na ciężkie chwile na stadionie i bez ryzyka. Dziewczyny jednak to wykorzystały i jak tylko zrobiło się szerzej minęły mnie z prawej 2 z nich. Na żużlu jednak stwierdziłem, że powalczę i wrzucając na blacik dogoniłem jedną tuż przed metą,gratulując jednak p.Ewie za sekundową przewagę ;) Nóżki jednak bolą i w porównaniu z Poznaniem to całkiem inny maraton.

Na mecie gadaliśmy ze wszystkimi znajomymi*, istnie rodzinna atmosfera. Aż się redaktor Kurek zainteresował ;)
* - Jacek, Jpike, Rodman, Marc, Klosiu, Toadi, Maks, Josip, Dave i wielu innych

Ogólnie jestem zadowolony, poprawiłem się nieco w porównaniu do zeszłego roku, pomimo większego ciężaru (o 4kg) i gorszego startu.

Oficjalne :
Dystans : Mega- 57km
Czas : 2:45:37
Open : 86 / 189
M2 : 21 / 35


Ostra końcówka :


Dane wyjazdu:
65.75 km 55.00 km teren
02:49 h 23.34 km/h:
Maks. pr.:42.80 km/h
Temperatura:25.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:147 ( 76%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1955 kcal

Bikemaraton Poznań 2011

Niedziela, 4 września 2011 · dodano: 04.09.2011 | Komentarze 14

Maraton z serii : Dust & Ash, czyli urokliwe piaski Wielkopolski.
Pogoda przednia, nie padało od dawna - będzie fajnie.
Dojechałem przed dziesiątą na Maltę, po drodze wycierając jeszcze łańcuszek z wczorajszego smarowania w moim parku opodal domu. Zaraz po dojechaniu spotkałem Maksa i Pawła, którzy szykowali machiny. Podyskutowaliśmy i znaleźliśmy jeszcze Jacka, a dalej całą ferajnę : Macieja, Rodmana, niestartującego oficjalnie Klosia i JPbike'a wracającego na maratonowe tory. Przydał się także mój kluczyk jakiemuś koledze z Corratec'u na carbonowej przełajówce. Udaje się wyskoczyć na stronę w celach fizjologicznych.
Start planowy, z Maksem zostajemy jednak daleko od czołówki ostatniego sektora, dalej a nawet za Zbyszkiem. Po wypitym Be! - wynalazku rodem z Biedronki pęcherz zaczyna znowu co nieco uwierać. Może dam radę, ale 3 godziny? Przy starcie robi się takie zamieszanie, że udaje się nam wepchnąć z boku przed Zbyszkiem i ruszamy ostrożnie, bo tłoczno strasznie. Już na pierwszym zakręcie stłuczka, fragment do schodów obiecuję sobie, jechać bardzo ostrożnie. Okazało się jednak, że nie jest tak źle jak rok temu, jadę w szybkiej grupie, widocznie trafiłem na czołówkę. Wyprzedzam. Po Malcie przychodzi jednak czas na zakupy w Antoninku. Blokada całkowita daje mi możliwość skoku na stronę. Wszyscy kotłują się, a ja załatwiam co ważne i wracam do kolejki. Jak się okazuje udaje mi się stanąć dość blisko Jacka, który zapewne źle początku nie przejechał. I tak tracimy około 7 minut w tym postoju. No, a dalej za schodami już swoim spokojnym tempem, łapiąc kurz i spalając kalorie. Podjeżdżam wjazd, które rok temu zablokowały się od natłoku ludzi. Wyprzedzam masę rowerzystów, ale wiem, że rok temu było podobnie - myślałem że jadę szybko a na mega było 600 rowerzystów. Mijam pierwszy boks, łapie wodę w locie. Przed Biskupicami wyprzedza mnie Zbyszek i pomimo prób, nie udaje mi się utrzymać mu koła. Sypię dalej. Na drugim i trzecim bufecie zatrzymuję się już i biorę 2 kupki picia. Na 31km wciągam moje paliwo - bananka, który daje kopa na końcówkę. Jadę swoje, doganiając licznie, dając się przegonić nielicznym. Na Malcie ostrożnie przez tamę, nie chcę wyrżnąć jak ostatnio. Jazda na Malcie w samotności i udany wjazd skacząc po mecie ;))
Miłe pogawędki przy makaronie w towarzystwie wszystkich z spotkanych na starcie plus Marcina i innych rowerzystów.

Oficjalnie :
Czas : 2:49:12
Open Mega 326 / 674 (+13DNF) -> 48,4% stawki
Mega M2 : 89 / 163
Międzyczasy :
I : 51:47 (375)
II : 1:22:44 (367)


Traska... hehe 6ty km jechałem ponad 10minut ;)


Fotki :
Na Malcie :



Zatorek na Antoninku


Przy jez.Swarzędzkim by G.Kaźmierczak


Przy tamie :






Dane wyjazdu:
50.70 km 40.00 km teren
02:28 h 20.55 km/h:
Maks. pr.:49.20 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Maraton Hermanów 2011

Niedziela, 21 sierpnia 2011 · dodano: 21.08.2011 | Komentarze 6

2gi maraton w tym roku. Znany jako rodzinny, przyjazny przejazd przez lasy Szwajcarii Żerkowskiej, 2 edycja. Pogoda żyleta.
Dotarliśmy z Jackiem około godziny 9-tej i natknęliśmy się na gigantyczną kolejkę, dzięki której start został opóźniony o pół godziny. Już na początku spotkaliśmy fotografującego JPbike'a. Stanie w kolejce okazało się nie do końca uzasadnione ze względu, że kolejka była do opłat, a nie do odbioru numerków. Nic to, pogadało się z Maksem i Zbyszkiem. Szybka rozgrzewka i późne ustawienie na starcie nie wyszło mi najlepiej i ustawiłem się w ogonie Mega. Start już tradycyjny, tłoczny, podgazować dało się na asfalcie nie za dużo, dalej wąska ścieżka i trudna jazda w korkach. Widać, że ludzi o wiele więcej niż w zeszłym roku, a czołowi z dystansu Mini dogonili szybko. Próbuję trzymać się ładnej rowerzystki w czerwonej koszulce (Agnieszka K.), żeby chociaż potem tak nie pachniało ;))) Jazda przez knieje wpływała na mój niepokój o kapcia z kolców krzewów, ale jak później się okazało niepotrzebnie. Na 9km mijam dziarsko jadącą Magdę. Chyba na 13-tym km szybszy zjazd, jednak w piachu, widzę ludzi stojących, nie można się rozpędzić. Okazuje się, że stoją nad nieprzytomnym gościem, który ostro zarył w piach. Twarz oparta na ziemi, skręcona głowa, oparty na lewym barku nie ruszał się. Wołali karetkę. Obręcz skręcona o 90 stopni. Słyszałem oddech, opiekę miał, więc w jadę dalej. Strażak z dołu leciał, a ja tracę ciut impet i dalej jadę już bardziej zachowawczo. Czerwoną koszulkę gubię. Podjazdy asfaltowe jakoś słabiej wychodzą mi niż w zeszłym roku, albo konkurencja mocniejsza. Na podjeździe pod Raszewy mijam Zbyszka walczącego ze skurczami. Cierpiał. Dalsza jazda owocowała w miłe zjazdy i podjazdy, bez większych ekscesów. Na rozjeździe Mega-Giga widziałem jakiś rowerzystów jadących pod prąd, myślałem, że gigowców robiących drugą pętlę, ale jak się okazało to chyba zagubieni gigowcy, którzy nie zdążyli na rozjazd i wracający po drugą szansę ;). Podjazdu pod wieżę nawet nie próbuję zaliczyć, czuję, że koło odrywa się z przodu, a leżenie na kierownicy gubi mi oddech. Na następującym podjzadku, spada mi łańcuch przy przerzucaniu na żółwia, wynik równoczesnego najazdu na korzeń. Zjazd za szkołą w Żerkowie i jazda asfaltem owocuje wykulaniem maksymalnej prędkości. Po wale Warty jechało mi się wyjątkowo dobrze, pomimo telepania, dochodzę dwóch, bardzo oddalonych bajkerów. Końcówka to ucieczka przed ścigającym mnie zawodnikiem, ale jak się okazało, dużo wcześniej startującym. Wpadam na metę i witam Maksa, który nie zdążył na rozjazd giga i z niedosytem musi być klasyfikowany na Mega.
Smaczny makaron, piwko Fortuna i miłe pogawędki z bezowocną tombolą to ciąg dalszy. Spotykam także innych wytrawnych bajkerów m.in.: Klosia, Rodmana, Pawła. W końcu było więcej czasu żeby pogadać z Dawidem.
Dzięki za mile spędzony czas.
Pulsak mi się zresetował po około 1h20min jazdy. Słaba bateria, albo satelita namierzył. Najlepsze, że na żadnym pit-stopie się nie zatrzymywałem, chociaż na drugim przyblokowali mnie nie co i musiałem zwolnić. Całość przejechałem na 0,7l, w którym została 1/4 mojego napoju porzeczkowego ;))

Czas : 2:28:37
Open 153/295
M2 - 50/76


Traska :


Foto by JPbike - końcówka maratonu


Ja to zawsze wyjdę na głupiego parowoza w pociągu ;))


Dane wyjazdu:
40.01 km 37.00 km teren
01:57 h 20.52 km/h:
Maks. pr.:47.80 km/h
Temperatura:12.0
HR max:211 (110%)
HR avg:151 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1603 kcal

MTB Murowana Goślina '11

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 10.04.2011 | Komentarze 6

Następna edycja rozpoczęta.
Start spokojny, byle dojechać nie forsując się na początku sezonu i pamiętając o golonkowych trudnościach. Jako długotrwały mieszkaniec górski preferuje równiny do jazdy na rowerze ;)
Standardzik z różnicą że troszkę lepiej udało się na starcie ustawić (start oddzielony od mega) - pustynia na początku zajechana od złej (prawej) strony : poprawka przez przerzut bajka do lasu, ale strata kilunastu miejsc. Później w piaskach brnąłem, głównie jeżeli "peleton" korkował przejazd. Wdrapanie na Dziewiczą w nieco lepszym wydaniu niż rok temu, udało się więcej podjechać, ale z buta najtrudniejsze 1,5 wjazdu. Na zjazdach pociskałem, łącznie z ubitą drogą przy końcu maratonu. Powrót kuwetą przejechany bez stójki i wjazd w las. Meta to sprint z 2-ma gośćmi, których udało się wyprzedzić na początku, pod koniec ustępując jednemu. Odzyskanie oddechu i nożki nawet nie bolą za bardzo. Zmarzłem czekając na Gigowców i Megowców ;)
Występ udany, poprawiłem rezultat z poprzedniego roku o prawie 20 minut !
Na takiej odległości to niezły wynik ;) Tylko ta odległość coś bardziej mi się zgadzała z wytycznymi organizatorów niż ostatnio ;)

Udało się za to zapoznać kilku nowych pozytywnie zakręconych bajkerów, no i żaden delikwent nie wjechał mi w tylne koło ! (Bo rok temu tak)
Dzięki koledzy za miłe wspólne pogadanki rowerowe ;)

Wynik MINI20:
Czas : 1:56:52,252
Open 77/309
M2 : 29/75


Wpisuje HR max, ale mam chyba słabe baterie, albo... serce ;)
Start :


Na luzie ;)
Kategoria Maraton


Dane wyjazdu:
57.59 km 55.00 km teren
02:50 h 20.33 km/h:
Maks. pr.:48.10 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Maraton Michałki

Sobota, 18 września 2010 · dodano: 18.09.2010 | Komentarze 5

Wyjazd wczesnym rankiem w dość niskiej temperaturze z Jackiem.
Dojazd i pobór numerka w dość długiej kolejce.
Myślałem, że przesuną start, bo kolejka była bardzo długa, a tu ledwo zdążyliśmy się przebrać. Na starcie stanęliśmy 2 minuty przed odliczaniem, widząc w oddali grupkę z Markiem, Krzysztofem i Zbyszkiem na czele.
Na asfalcie przycisnąłem, ze względu na pogłoski, że później nie będzie szans na wyprzedzanie. Mijam Jacka i Marc’a gaworzących sobie w jeździe równoległej. Wjeżdżamy w teren i o dziwo ścieżki są na tyle szerokie, że daje się wyprzedzać. Toteż na 7-mym kilometrze wyprzedza mnie Jacek, a równocześnie mijamy razem Krzysztofa, jadącego dystans #$%*&@ ???.... :-)). Jacek znanym sobie urokiem dość szybko zaczyna mi szybko uciekać i zaczynam jazdę swoim tempem. Lasy i wertepy nie mają końca, 3 piaszczyste podjazdy pokonuje z buta, ale wszystkie inne już wjeżdżam. Pogoda już tak nie przeszkadza, ale żeby było za ciepło to bym, nie powiedział. Mijam bufet bez zatrzymania i dziękując za cokolwiek. Pełen bidon. Na około 30-stym kilometrze widzę Jacka walczącego z awarią roweru, jak się okazuje niegroźną. Wskakuje na rower i prowadzi mnie przez kilka ładnych kilometrów, uciekając mi czasami na 100-150m. Widzę jednak, że awaria trochę wybiła go z rytmu i stracił motywacje, co dość zrozumiale komunikuje. Mijamy bufet. Zaczepiając się o szybkiego bajkera, mijam w końcu Jacka i spalam energię ze zjedzonego banana (to już chyba psychika z tymi bananami ;) głównie na ubitych szczątkach trasy maratonu (reszta to leśne wyboiste dukty, które odbijają pośladki do granic myśli o nowym siodełku ;) ). Wjeżdżam na singielek za torami z oddechem zawodnika na plecach. Na ubitych drogach Wielenia (końcówka maratonu) zrzucam na blacik i próbuje pozbyć się wagonika, jadąc wyczerpujące 28-32km/h bez przerwy. Wagonik odpuszcza. Wymijam innych, ale następny wagonik przyczepia się przy końcu ubitej drogi w mieście z chęcią pokonania singla wśród szuwar Noteci. Dziwna ścieżka i przejazd przez zaorane pole, gdzie opony dziwnie grzęzną wykańcza mnie pomimo bodajże rekordów rzędu 13km/h ;). Wyjeżdżam na żwir wokoło stadionu na co śledzący mnie rowerzysta tylko czyha. Zaczyna się krwiożercza walka. Widzę, że będzie ostro, bo dostaje pół koła za. Zrzucam na blacik i wchodzimy w pierwszy wiraż, ja po zewnętrznej. Odstaje, nogi bolą, uginam się z chęci nacisku na pedały. Rywal jednak popełnia wyraźny błąd na drugim wirażu nie wyrabiając z wewnętrznej dobrze zakrętu, ja to robię z zewnętrznej, ścinam lepiej ku środkowi i przy większej prędkości wyprzedzam go znacznie cisnąc potwornie na pedały wlatując na wewnętrzną. Przed metą mijam kogoś jeszcze z Mini, odstawiając rywala z bieżni na długość dwóch rowerów. Niesamowity finisz. Dziękujemy sobie z Rywalem na mecie, za piękną walkę do końca. No, a później to już makaron i długie oczekiwania na tombolę, nagrody i …. najbardziej wytrwałych dystansowców….
Na maratonie poznaje nowych Bikerów oraz wcinam placek i makaron z :
Magda M. – wielkie pokłony i gratulacje – wygrana w K3 i piękna nagroda
Jacek – pomimo awarii i de-motywacji dojeżdża z bardzo dobrym czasem, dzięki za kilka kilometrów podwózki…
Zbyszek – piękna walka
Marc – nieźle, jeszcze kilometr i było by chyba po mnie
JPbike – zamurowało nas 2-gie miejsce w M3 i miejsce tuż koło A.Kaisera – bombastic!
Klosiu – wielkie gratulacje za 3cie miejsce w M3-Giga, miło było poznać
Rodman – super medyk (popr), czapka (Pro) z głów ;)
Paweł – wielki pechowiec 3-laczkowiec, max determinator – szacun
Maks – niespodziankowiec ;)
I wielu innych miłych bajkerów…

Wyniki:
Czas : 2:50:20
Open 85/186
M2 22/32

Za Jackiem :


Koniec ataku na asfalcie ;)


Gonitwa...


Na Mecie z Bikestatowiczmi ;)


Dane wyjazdu:
65.80 km 55.00 km teren
02:45 h 23.93 km/h:
Maks. pr.:46.50 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Bikemaraton Poznań

Niedziela, 5 września 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 9

Jak zwykle, dla frajdy i towarzystwa, wystartowałem w następnym maratonie organizowanym na poznańskiej Malcie.
Start o 11tej z ostatnich sektorów przy idealnej pogodzie zapowiadał się na miły przejazd bez szarż, przynajmniej na początku. Przy starcie ponad 1000 rowerzystów, nawet podział na małe sektory nie dawał nadziei, że w ostatnich będzie ciut luźniej. Krzysztof z synem gotowali się do ataku na Mini.
Pierwsze kilometry to szarpana i ostrożna jazda ze startującymi na najmniejszym dystansie, już wtedy ucieka mi Jacek, jak zwykle odważniejszy na starcie. Trasa przez Antoninek rozdzieliła dopiero grupy dalekobieżne od blisko-bieżnych, ale luźniej się nie zrobiło. Krótki podjazd przy jez. Swarzędzkim pokonałem z buta - pomimo chęci i próśb o zwolnienie toru jazdy, wcześniej podpierając się kolanem, bo zrobił się zator i nie wypiąłem się zawczasu. Wcześniej wyprzedził mnie JPbike z prędkością światła na tafli szutrowej drogi wzdłuż jeziora. Przejazd przez dziury w Gruszczynie obfitował w kilka przekleństw, zjazd w Uzarzewie ledwo wyhamowałem, bo chciałem pofolgować. Jazda do pierwszego bufetu była równomierna i generowała tasowanie się cyklistów. Woda na bufecie była złym posunięciem, bo inny spragniony przy blokował mnie swoim rowerem, musiałem minimalnie wycofać. Znana trasa przez Promno, gdzie dzięki Zbyszkowi dobrze znaliśmy zakamarki przebiegała w szybkim tempie i bez błota, tak czule przyklejającego się podczas rekonesansu. Powrót również. Drugi bufet, woda w biegu. Banan jedzony w dwóch partiach - na 40stym i ok.50 km dodał mi siły na końcówkę. Zacząłem mocniej pedałować, co dawało wrażenie jakbym doganiał jednego po drugim zawodniku. Jak się okazało była to walka bez końca... (na mega startowało było ponad 600-zawodników, a ja startowałem co najwyżej ze środka ;)). Pod koniec mały pociąg czterech, pięciu zawodników, który zacząłem prowadzić. Nie było wiatru, więc zacząłem nawet się lekko oddalać. Nie był bym sobą, gdyby jednak coś się nie wydarzyło ;) Na kluczowym zwężeniu drogi i przejeździe przez śluzę, pomimo ostrzeżeń, dobrej znajomości zagrożenia i zwolnienia praktycznie do minimum, usłyszałem dźwięk uderzającego metalu o metal. Za chwilę leżałem na ziemi. Moment. Wstaję, bo 4ch gości mnie zaraz przejedzie. Nie czuje bólu, ale coś mi kapie z twarzy. Przez całą drogę walczyłem ze śluzówkami, więc myślałem, że to katar. Barwa była inna. Po zejściu ze śluzy, gościu za mną poinformował mnie o rozwalonym moim nosie ;) Oddychałem swobodnie, więc nie złamany. Załapałem się na wyprzedzany pociąg, ale lokomotywą już nie dawałem rady być. Do mety i tak nie dojechałem jako ostatni wagon, ale powera już nie miałem. Wjechałem z zakrwawionym nosem na metę budząc niepokój na twarzach kibiców ;). Nos pokiereszowany okazał się głębokim cięciem, którego do wieczora nie mogłem zatamować - sączyło się kroplami cały czas. Mocno oberwał też lewy bark i przytarcie mam na prawej łopatce i prawym kolanie. Jakiś dziwny fikołek to był... ważne że zęby i głowa cała.
Na mecie poznałem znowu kilka zapalonych cyklistów : Piotra i daVe'a na pięknej białej Lawince.
Dodatkowym osiągnięciem, było wypisanie losu dla Jacka w tomboli, dzięki której zarobił płyn do konserwacji Brunoxa ;)
Czas końcowy to strata do najlepszego równe 45min., przez 10 minut przed moim przyjazdem przyjechało 100 rowerzystów ;))

Wyniki:
MEGA M2 - 65km, nr 3268

Międzyczasy :
1._______1:01:07 (381)
2._______1:49:10 (337)
Meta____2:45:09 (322)
Open 322/613+17 DNF
M2 78/136

Zdjęcia :
Przed startem :


Z Jackiem - photo by Żona ;)


To był później środek ostatniego sektora ;)


Jako lokomotywa gdzieś pod koniec trasy (banan podawał dżule)


Śluza do poszerzenia :)


Dane wyjazdu:
54.00 km 43.00 km teren
02:42 h 20.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Maraton Hermanów

Niedziela, 15 sierpnia 2010 · dodano: 15.08.2010 | Komentarze 1

Rozreklamowany, jako ciekawy maraton i w ciekawych terenach Szwajcarii Żerkowskiej. Dzięki Jackowi zjawiliśmy się planowo, dużo wcześniej, dzięki czemu nie było problemu z odbiorem numerów i dostaliśmy koszulki - niestety rozmiar XL. Również szięki Jackowi, nie zapomniałem kasku i mogłem wystartować! Dzięki po raz wtóry.

Plan na występ :
1) ukończyć
2) nie skończyć na szarym końcu
3) dojechać dzięki sprawnemu rowerowi (a nie jak w Murowanej z uszkodzonym kołem ;)
Punkty 1 i 3 zakończone powodzeniem, punkt 2 także po części.

Jacek wypruł na starcie, ja jak zwykle czułem lekki strach wśród tłumu, szczególnie niepewnych amatorów, podobnych do mnie ;) Później zaczęły się single na których wyprzedzać było strasznie trudno, jechałem i stałem jak w mieście... ehhh. Trasa zaczęła się obiecująco - brak znienawidzonych głębokich piachów, ubita trawiasta droga, szutrówki, asfalty. Bomba. Dopiero mostek i rynna z piachem wstrzymała ruch - wszyscy stanęli, nie można było nawet popróbować wjechania (i tak bym nie dał rady). Dalej to już "miodne" lasy ze zjazdami, podjazdami. Na asfaltowych podjazdach wyprzedałem, ku mojemu miłemu zdziwieniu. Czułem jednak, że jadę i tak daleko za Jackiem G. i Elitą. Niektóre -nawet dość uporczywe- podjazdy leśne dawałem radę podjechać pomimo, że inni prowadzili. Na jednym podjeździe dogoniłem pewną trójkę silnych graczy przed szczytem, jednak spojrzałem chyba do tyłu i ręka się omsknęła. Trafiłem na piach i zaliczyłem "glębę" na lewą stronę. Kolanko zarysowane, pikuś, szybko wsiadam i jadę dalej, 3-ka odskoczyła. Następny podjazd zaczął się po ok.300m i wyglądał dużo gorzej. Patrzę na licznik... SHIT! Nie ma licznika !!! Odpiął się pewnie przy wywrotce! 10 sekund jazdy na biegu jałowym - konsternacja... ee, kupie sobie lepszy... ehh, już w tym sezonie jestem spłukany - za dużo kasy poleciało. Wracam. Zawróciłem! Konsternacja teraz wśród jadących pod górę ;) Za łatwo mu było, czy mu się spodobało tak podjeżdżać ?? ;) 300m w dół. Lookam po licznik. JEST! Leży na prawej stronie drogi, w piachu, ale na wierzchu ! Ale fuks ! Przypiąłem, działa. Wracam z powrotem już pchając, za dużo wrażeń. Dalej było fajowsko, single, ubite ścieżki, po takich lubię jeździć (nie koniecznie tak szybko ;). Po rozjeździe na Mega/Giga przerzedziło się troszku w końcu. Kilka podprowadzeń, jak w Żerkowie za szkołą. Na asfalcie grzeję z miłym gościem, mijamy dziadka na rowerze i z kulą do chodzenia na kierownicy. Nie miał kasku i numeru startowego ;)) Odjeżdżam miłemu gościowi i wyprzedziwszy jeszcze po drodze z dwóch rowerzystów przejeżdżam trawiasty wał dość mocno gubiąc ogon (niewidoczny) i niestety bez perspektyw na dogonienie kogoś w polu widzenia. Do samej mety jechałem już sam.
Wynik słaby, ale myślę, że jakieś 5 minut straciłem na szukanie licznika.
Gratulacje dla Jacka G. (2gi maraton i w pierwszej połowie stawki) oraz dla Gigowców, szczególnie dla Zbyszka za super 6.pozycję w swojej grupie. A Maks i tak dostał lepszy sprzęt w tomboli ;)

Official :
Open : 64/92 (checkpoint 66)
M2 : 18/25


Km teren na oko.
Też na oko :
Na starcie - Blue-Silver-White-Black-Men :



Na trasie:




Dane wyjazdu:
45.00 km 42.00 km teren
02:15 h 20.00 km/h:
Maks. pr.:38.20 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

MTB Murowana Goślina '10

Niedziela, 4 lipca 2010 · dodano: 04.07.2010 | Komentarze 7

Mój pierwszy maraton.
Wypasione rowerki, profesjonalne przygotowania, mocno nagłośniony wodzirej znający wszystkich (prawie) z nazwiska i temperatura gwarantująca upał - to mnie przywitało na starcie... ogólnie milutko.
Ruszyłem z zadaniem dojechania do mety, najlepiej na niezbyt przyległym do ostatnich - miejscu i : w jednym kawałku.
Udało się !
Start po asfalcie pokazał, że tempo będzie szybkie, ale chyba wszyscy ostudzili się skąpani w gorącym piachu pierwszego terenowego zjazdu. Tu już prowadzenie roweru. Za przejazdem było trochę lepiej, ale piach towarzyszył całej tej wyprawie.
Tempo było jak dla mnie dość intensywne, tym bardziej gdy oddech równał się z połykaniem tumanu kurzu. Nieszczęśliwy okazał się około 6-7 kilometr, kiedy jeszcze z MEGOwcami zastałem uderzony w tylne koło. Jakiś delikwent, próbując wyprzedzić na 3ciego wleciał pomiędzy mnie i równolegle jadącego gościa. Niestety trafił na piach i skęcił gwałtownie, w czego wyniku (chyba) uderzył mnie w tylne koło. Zwolniłem tylko nieznacznie, natomiast delikwent upadł dość groźnie, krzycząc "k...wa, kapeć!", a na niego upadł gość jadący równolegle. Wyglądało groźnie, ale jechałem dalej, będąc jakby przed tym zdarzeniem, wyprzedzając i uciekając przed wypadkiem. Po 10m musiałem się zatrzymać, bo koło ocierało mi o neopren - żadna nowość jak ma się rzep bliżej koła. Przekręciłem. Okazało się jednak że koło jest całe skrzywione ! Zostało wygięte w ósemkę, a hamulec ociera raz z jednej, raz z drugiej strony. Załamka! Ale jechałem nadal dość szybkim tempem. Co prawda zwracano mi uwagę dalej, ale koło dawało radę. Problem tylko w tym, że dość mocno mnie hamowało.
Resztę maratonu przeżyłem, choć lekko nie było. Podjazdów w piachu nie dałem rady wjechać, tu potrzebne było wprowadzenie. Zjazdy, niektóre szybkie, czasem wolniejsze. Miłe towarzystwo, na Dziewiczej, grupka trzymała się razem, duch fair play zadziwiający. Jadących pod górę przepuszczano i dopingowano, chociaż w mojej grupce nie było ich wielu.
Na asfaltowym odcinku przed metą ścigałem się łeb w łeb z rowerzystą, nie dawaliśmy za wygraną. Wyprzedził mnie na ostatnich metrach o długość roweru. Okazało się, że różnica wyniosła 300 milisekund.
Było warto pomimo hipotezy wymiany kół, jeżeli się nie da wycentrować.
Fajnie by było przejechać podobny wyczynowo maraton, ale nie w takim piachu (błota też nie preferuje ;)
Udało się poznać kilku fajnych, nowych ludzi, dzięki znajomości ze Zbyszkiem.
Gratulacje dla MEGowców i GIGowców.

Oficjalne wyniki:
Mini [20], Oficjalnie : 37km, wg licznika: 45km
Czas : 2:15:03,802
Open : 105/240
M2 : 31/54


O 9.20 na starcie :


Start GIGOwców o 10.10 :


Przed startem z Jackiem


Start MEGOwców i MINIowców o 11.00


Na trasie :


Finisz nie udany (przegrana)... :(((


Z Jackiem na mecie... picie i płukanie płuc


Kurzo-nóżki:


Wampir z Kopalni Zielonka: